czwartek, 31 maja 2012

Kuchnia malucha




Przeczytałam Moim zdaniem Super książkę: "Język dwulatka", Tracy Hugg. Podsunęłam tą książkę kilku młodym Mamą i były pod nie mniejszym wrażeniem jak Ja:).
Można w książce znaleźć tabelę propozycji jakie produkty i w którym miesiącu podawać dziecku:

6 miesiąc:

  • jabłka
  • gruszki
  • banany
  • dynia
  • ziemniaki
  • ryż
  • płatki owsiane
7 miesiąc:
  • brzoskwinie
  • śliwki
  • marchew
  • groszek
  • zielona fasola
  • jęczmień
8 miesiąc:
  • bułeczki
  • chleb
  • kurczęta
  • indyk
9 miesięcy:
  • cukinia
  • jogurt naturalny
  • twarożek
  • rosół z wołowiny
10 miesięcy:
  • śliwki suszone
  • kalafior
  • buraczki
  • jagnięcina
  • ser żółty łagodny
11 miesięcy:
  • kiwi
  • szpinak
  • bakłażan
  • żółtka
Moje wprowadzanie pierwszych pokarmów miało początek w połowie 5 miesiąca Dzidziaka. Po czym poznałam, że już czas? Jadłam sobie jabłko i Dzidziak złapał to jabłko z całych sił i się tak przyssał, że nie było siły mu zabrać, każda próba odebrania jabłka kończyła się płaczem żałosnym. Choć tu lekarka w Pradze, mówiła mi że powie co i jak dawać ja dziecko skończy 6 miesięcy taka mają tu praktykę i koniec tematu, żadnego dokarmiania. Jednak Dzidziak zadecydował, że zacznie odrobinkę wcześniej.
W pierwszym tygodniu na śniadanie dostał startą gruszkę, w drugim tygodniu na śniadanie banana a na obiadek gruszkę. Oczywiście był karmiony, też mlekiem Mamy :)
W trzecim tygodniu na śniadanie ziemniak ugotowany na parze z dodatkiem wody, na obiadek banan, po 3 godzinach gruszka.
Zawsze nową wprowadzoną rzecz podawałam rano by brzuszek miał czas ją strawić i by zauważyć czy na coś nie ma reakcji alergicznej. Później systematycznie co tydzień wprowadzałam kolejną rzecz:
  • płatki ryżowe
  • marchewka
  • jabłko
  • płatki owsiane ( BIO)
  • szparagówka
  • kasza kukurydziane ( i nie Nestle tylko zwykła BIO)
  • korzeń pietruszki
  • śliwka
  • chleb
  • żółtko
  • kasza jaglana
  • masło
  • por
  • kasza manna
  • zmielone siemię lniane ( zakupione w aptece " ziarna siemienia" po czym zmieliłam w młynku)
  • ryż pełnoziarnisty
  • cukinia
  • oliwa z oliwek
  • koper
  • kalafior
  • mięso drobiowe
  • dynia
  • buraczki
  • brokuły 
  • łosoś
  • itd
Przykładowe śniadanie lub kolacja:
  • płatki ryżowe ugotowane z rozdrobnionym bananem ( banana, jabłek gruszek itp nie gotowałam, dodawałam później po ugotowaniu płatków czy kaszy)
  • płatki ryżowe ugotowane z gruszką, jabłkiem ( po 7 miesiącu dodawałam masło)
  • płatki owsiane ugotowane z masłem i startym jabłkiem, gruszką ( po 8 miesiącu dodawałam cynamon, kardamon)
  • kasza kukurydziane ugotowana z masłem i z powidłem śliwkowym bez cukru ( jak też z jabłkiem, gruszką, bananem, cynamonem, kardamonem)
  • kasza jaglana, ryż pełnoziarnisty ugotowana z masłem ( dodatki jak powyżej)
  • jogurt naturalny lub twarożek z bananem, startym jabłkiem, gruszką, brzoskwinią, borówki itp
Przykładowy obiad:
  • zupka: ziemniaki, por, marchew -ugotować zmiksować
  • zupka: ryż brązowy, por, marchew, koperek, - ugotować zmiksować dodać masło
  • zupka: ziemniak, por, korzeń pietruszki, marchewka- ugotować zmiksować dodać masełka bądź oleju lnianego, rzepakowego, zagęścić zmielonym siemieniem lnianym
  • zupka: ziemniak, por, marchew, brokuła - ugotować zmiksować dodać ugotowane żółtko, masło lub oliwę.
  • ziemniaki, marchewka, szparagówka i łosoś lub mięso drobiowe ugotowane w wodzie ugotowane na parze
  • rosołek drobiowy
  1. Warzywa można ugotować na parze dodać wody i zmiksować dodać masła, bądź oliwy.
  2. By zupka wychodziła gęstsza dodawałam łyżkę kaszy jaglanej ( Królowa kasz).
  3. Dzidziaka zupki mają podstawę : ziemniaki lub ryż, marchew, por, korzeń pietruszki, seler, produkty wymienne: kalafior, brokuła, zielony groszek, buraczki, szparagówka, cukinia, dynia itp.
  4. Jak już Dzidziak miał ząbki dostawał warzywa całe gotowane na parze.
  5. Zupki zawsze gotuje więcej, później miksuje ( teraz bardziej rozdrabniam by maluch umiał ładnie radzić sobie z kawałkami) porcję odstawiam na dzień bieżący resztę, jeszcze gorącą wkładam do słoiczków ( wyparzonych) zakręcam, studzę i odkładam do lodówki na dni następne.
Można się bawić takim gotowaniem, zwracać uwagę na co aktualnie jest sezon, mieszać produkty, owoce.
Nie bać się warzyw mrożonych , które były mrożone w sezonie.
Naprawdę odczuwa się dużą satysfakcję, że Nasza pociecha dostaje dobre pełne witamin i pożywne jedzonko, nie chodźmy na skróty. To naprawdę nie zajmuje tak dużo czasu, trzeba się jedynie porządnie zorganizować. Powodzenia życzę i kibicuję każdej Mamie.

Jedzonko dla maluchów "Gerber"?




wywiady > Gerber   odwiedzamy fabrykę   naturalne i ekologiczne rodzicielstwo


Rozpowszechniam kolejny artykuł, bo myślę, że inne Mamy zapracowane, bardziej zajęte umknąć mógł.
Ja trafiłam na niego przez czysty przypadek. I o tyle myślę mam lepiej, że nie pracuję a wychowuję synków w domu. Więc potrafię się zorganizować by sama gotowywać jedzonko. Znam, też przypadki Mam, które chodzą do pracy i oddają dziecko pod opiekę i też gotują Same. Da się?! 
Dedykuję ten wpis również Pani Doktor, która Mnie namawiała bym sobie odpuściła gotowanie w domu a kupowała gotowe słoiczki. 
Nie wiem, czy każdy rodzic wie, że ta wygoda z gotowymi słoiczkami sporo kosztuje, mus jabłkowy wychodzi ze przyrządzony jest z jabłek około 26zł za kilogram, jak to Bosacka pisze te jabłka chyba ze złota.
Kochane Mamuśki  kolejny post napisze o przepisach na jedzonko dla Naszych pociech.


Gerber – odwiedzamy fabrykę
opublikowane przez: Dzieci są ważne, dnia: 21. 06. 2011kategorie: wywiady,

Zostałyśmy zaproszone przez Nestle Polska S.A. na dwudniowy wyjazd do Rzeszowa, na którym miałyśmy możliwość poznania zarządu firmy Gerber, zwiedzania fabryki, gdzie produkuje się żywność słoiczkową dla dzieci, wejścia na linię produkcyjną, uczestniczenia w konferencji prasowej zorganizowanej dla dziennikarzy.
Wyjazd zrobił na nas duże wrażenie, dlatego postanowiłyśmy podzielić się naszymi spostrzeżeniami w formie rozmowy, jaką przeprowadziłyśmy po przyjeździe.

Alicja Szwinta-Dyrda – redaktorka naczelna Dziecisawazne.pl
Joanna Mendecka – psycholożka i doradca żywieniowy: Mamowanie.pl
Joanna: Jakie miałaś wrażenia, kiedy dostałaś zaproszenie od Gerbera?

Alicja: Byłam w szoku, że mnie zaprosili. Wiedziałam, że zaprosili mainstream’owe media parentingowe. Zastanawiałam się, jaki może mieć cel Gerber w zapraszaniu redaktorki serwisu promującego żywność naturalną?
Joanna: Ja też byłam w szoku. Myślałam, że będzie tam masa ludzi, a w tym ja. Tymczasem była to ekskluzywna impreza zamknięta.
Alicja: Leciałyśmy czarterowanym samolotem, spałyśmy w luksusowym hotelu, było dobre wino… Po co to wszystko?
Joanna: Ogromna kasa wydana przez firmę niedługo po kryzysie (sprawa MOM), w celu ugłaskania mediów i skłonienia ich do napisania pochlebnych artykułów.
Alicja: Podawałaś kiedyś swojej Zuzi słoiczki? Zdawałaś sobie sprawę z tego, jak przebiega proces produkcji takiego słoiczka? Ja się właściwie nad tym nigdy nie zastanawiałam, tylko myślałam o tym, czy to są produkty bez dodatków chemicznych, jaką mają wartość odżywczą, jak są skomponowane…
Joanna: Tak, dawałam czasem słoiczki z atestami ekologiczneymi BIO. Wcześniej kontaktowałam się z producentem, czy na pewno niczego chemicznego w nich nie ma.
Alicja: Decyzja w sumie jest trudna: podać dziecku słoiczek, który wiemy że zawiera produkty z minimalną ilością pestycydów i innych zanieczyszczeń, czy np. świeżą marchewkę z targu, która zapewne jest nawożona chemikaliami?
Joanna: Zawsze mówię, że najlepiej dać ekologiczną, świeżą i raczej nie zaczynać od marchewki. Ale wiadomo, że ekologiczne są droższe. Niestety, droższe, ale i zdrowsze. Najtańsze są kaszki błyskawiczne…:) Świeże jedzenie od słoikowego różni się tym, że zawiera więcej składników odżywczych – głównie witamin, ponieważ nie przechodzi długiego procesu przetwarzania, jaki przechodzą owoce i warzywa słoikowe. Proces wzrostu rośliny jest taki sam, chodzi o to, co dzieje się z tą , powiedzmy marchewką po zerwaniu. Zwykle trafia ona w ciągu kilku dni na bazar, do domu, do garnka i do buzi dziecka, a ta słoikowa jest mrożona, skupiana przez fabrykę, rozmrażana, pasteryzowana, ładowana do worków, czasem powtórnie mrożona, po kilku – kilkunastu miesiącach znów pasteryzowana oraz mieszana według receptury, ładowana do słoików, do magazynu i do sklepów. Taki produkt jest czymś całkiem innym niż ta świeża z bazarku. I co z tego, że na słoiku jest wypisana lista składników odżywczych, skoro ich bioprzyswajalność jest nieporównywalnie mniejsza niż ze świeżych produktów. Nie wystarczy włożyć do buzi odpowiedniej ilości składników, one muszą się jeszcze strawić i przyswoić!
Alicja: Gerber podobno ma produkty najwyższej jakości, wszystko przebadane, sprawdzone, bezpieczne. W spotach reklamowych mówią o zaufaniu jakie mają do ich marki rodzice. Pamiętasz ostatnie wydarzenia związane z tym, że dodawali do słoiczków MOM, czyli mięso oddzielone mechanicznie i to tylko po to, żeby uzyskać gładką postać mięsa. Czy jakikolwiek MOM może być “najwyższej jakości”? Ten problem dotyczy kwestii standardów, kompromisów, priorytetów jakie stawia sobie producent…
Joanna: Absolutnie żadne MOM nie jest wysokiej jakości i nie ważne, jaka jego ilość i w ilu słoikach jest dodana. To jest po prostu marketing. Producenci mówią: „Mamy same najwyższej jakości, śweże  produkty”, a w gruncie rzeczy te produkty są wielokrotnie przetwarzane (mrożenie, pasteryzacja, przechowywanie, itd), więc świeże to one były w momencie skupu (chyba, że zostały kupione mrożone). I jak można mówić o wysokiej jakości, przy tak masowej produkcji i użyciu mięsa MOM?
Gerber chwali się świetnie zbilansowanymi proporcjami – pod względem zawartości mikroelementów, ale nikt nie myśli o tym, czy te świetne mikroelementy w ogóle się przyswoją. Podają dokładne zawartości witamin, ale czy zawsze są to witaminy naturalne – nie. Sztuczne witaminy są często rozpoznawane przez organizm jako ciało bliżej niezidentyfikowane. Poza tym, sztuczne to taka podróbka witamin naturalnych – to te naturalne dzięki swemu unikalnemu składowi i budowie są w pełni przyswajalne. Wielu lekarzy mówi, że witaminy z aptek wydalamy w całości i nie ma sensu ich w ogóle kupować. Nasz organizm najlepiej żywi się produktem, który jest jak najmniej przetworzony – chodzi o to, aby w danej ilości (którą jesteśmy w stanie zjeść) były zawarte naturalne, dobrze przyswajalne mikroelementy.
Alicja: Jeżeli chodzi o witaminy, to dodawana jest syntetycznie witamina C. Rozmawiałam o tym z tamtejszym ekspertem. Podobno nie da się tego robić inaczej.
Joanna: W produktach pasteryzowanych wit. C jako jedna z najmniej trwałych faktycznie zanika. Trzeba by do każdego słoika dodać świeży sok, np. z porzeczki, aby miał zawartość naturalnej witaminy C, a to by bardzo podwyższyło koszt produkcji.
Alicja: Odwiedziłyśmy laboratorium, faktycznie imponujące są te wszystkie metody badania produktów Gerbera. Czyli mogą to być najlepsze produkty, które są bezwartościowe dla dzieci?
Joanna: One nie są najzdrowsze, one są po prostu najczystsze mikrobiologicznie, czyli nie zawierają mikroorganizmów. Są sprawdzane pod kątem zawartości metali ciężkich oraz zanieczyszczeń, czyli spełniają normy unijne dla dzieci. Różnią się od warzyw i owoców z atestem BIO tym, że te drugie nie zawierają żadnych pestycydów ani metali ciężkich. Trzeba podkreślić, że słoiczki je zawierają, ale w aktualnie obowiązujących i przyjętych normach! Oprócz tego, zasadniczym problemem jest ich przyswajalność.
Alicja: Zauważyłaś, że w słoikach nie ma żadnych produktów pełnoziarnistych? To prawda, co mówią producenci, że „białe” jest łatwiej strawne dla małych dzieci?
Joanna: Łatwiej tak, ponieważ jest już obrobione – tzn. węglowodany proste szybciej się trawią niż złożone, co nie znaczy, że jest to lepsze dla dziecka. Na żywienie trzeba spojrzeć całościowo – dzieciom powinniśmy podawać posiłki lekko strawne, ale wartościowe, odżywcze. Czyli kasze pełnoziarniste, ale dobrze przepłukane i przegotowane. Kasze pełnoziarniste są droższe, trudniej je przechowywać długi okres czasu, a słoiki mają datę spożycia 2 lata.
Alicja: Specjaliści Gerbera przedstawili plan żywieniowy niemowląt, według którego wprowadzanie nabiału powinno nastąpić w 11-12 miesiącu życia dziecka. Tymczasem w deserku od 6-mca jest twarożek. Argumentem było tutaj to, że producenci konsultowali się z Instytutem Matki i Dziecka, który na to zezwolił. Rozumiesz tą logikę?
Joanna: To jest logika marketingu, to jest sprzeczne z ogólnymi zaleceniami pediatrów. Z jednej strony Gerber mówi: „My dbamy o dzieci, przygotowujemy wszystkie dania zgodnie z normami”, a z drugiej strony robi dania, które nie są zawsze zgodne z zaleceniami. Tłumaczą: „Każda matka ma rozum i powinna sama sprawdzać”. Tylko która matka sprawdza, czy jeśli na słoiku jest napisane od 6-mca, to czy jest to zgodne z tabelami żywieniowymi?
Alicja: A co myślisz o rybach w słoikach? Podobno są to ryby bezpieczne, bezrtęciowe łososie. Ale to nie są dzikie łososie, tylko łososie hodowlane oceaniczne, które pochodzą z połowów przemysłowych: to są gigantyczne połowy nastawione na ilość nie jakość, są długo przechowywane, mrożone, transportowane. Ryby są w słoiczkach od 9-mca życia!
Joanna: Ryby są generalnie wycofywane z diety dziecka, ponieważ zawierają metale ciężkie – ze względu na duże zanieczyszczenie mórz. Proces połowu, przechowywania, transportu i obróbki jest długi i zgubny dla żywności. To nie jest tak, że ryby w słoiczkach nie mają rtęci, one mają rtęć w normie! Mimo zapewnień producentów, że stosują wszystkie zalecenia, okazuje się, że jednak nie wszystkie: nabiał i ryby są w słoikach za wcześnie. Zgadza się, że “Matki same mogą wybierać, jeśli nie chcą, nie muszą kupować”, jednak koncern stara się przekonać, że jedzenie słoiczkowe jest najlepsze dla dziecka.
Alicja: Może minąć 3 lata (biorąc pod uwagę datę przydatności do spożycia) od zebrania warzywa czy owocu do zjedzenia słoiczka przez dziecko. Czym taki słoiczek różni się od moich przetworów, które robię latem, żeby zjeść w zimie?
Joanna: Różni się od własnych przetworów tym, że tamto jedzenie było kilkakrotnie mrożone, przetwarzane w fabryce, leżało w magazynach, w workach i beczkach, stało w magazynie sklepowym nie wiadomo w jakiej temperaturze. W przypadku swoich przetworów masz pewność, co jest w słoikach, a w kupowanych nie.
Każdy technolog żywienia potwierdzi fakt, że im więcej zabiegów przechodzi produkt spożywczy, tym więcej właściwości oraz składników traci. To jest proces produkcji na wielką skalę.
Alicja: Wiele warzyw i owóców do produkcji jedzenia słoiczkowego jest kupowanych mrożnonych, albo jest mrożona w procesie produkcji. Przyjęło się, że mrożenie jest nieiwazyjne dla żywności. Jak to jest z punktu widzenia diety naturalnej?
Joanna: Oczywiście, że jest inwazyjne. Każdy zabieg termiczny jest. Każde mrożenie zabiera część składników odżywczych. Najmniej zielonym liściastym warzywom, ale jednak. Można mrozić, ale sporadycznie – chodzi o to, aby nasze pożywienie w większości było świeże. Dużą część produktów Gerber kupuje właśnie w tej postaci, to jest kwestia długiej przydatności do spożycia i łatwego transportu. Energetycznie rzecz biorąc – produkt mrożony nie ma wartości.
Alicja: Tylko 18% produktów używanych do produkcji słoiczków pochodzi z Polski! Reszta jest importowana. Importuje się nawet marchewkę i jabłka! To bardzo mało, biorąc pod uwagę możliwości polskiego rolnictwa.
Joanna: To kolejny fakt przemilczany przez koncerny. A wiadomo,transport wymaga pewnych zabezpieczeń, użycia szczególnych środków, aby zminimalizować straty…
Alicja: Wstrząsnęło mną stwierdzenie, że “Matki nie są w stanie prawidłowo karmić swoich dzieci” bo nie znają norm, nie potrafią dobrać odpowiednich proporcji, nie wiedzą ile jest potasu, cynku, żelaza w konkretnym produkcie… Stanowi to prosty przekaz: tylko słoiczki zapewnią twojemu dziecku zdrową i zbilansowaną dietę.
Joanna: W zdrowym żywieniu naprawdę nie chodzi wyłącznie o proporcje! Chodzi o wchłanialność pożywienia, o przygotowywanie świeżych posiłków, o wspólne jedzenie. To jest cała masa procesów, które wpływają na jakość życia. Ba, które kształtują nawyki żywieniowe naszych dzieci.
Z jednej strony Gerber z wielką siłą prowadzi kampanię i przekonuje, jak bardzo kocha i uszczęśliwia dzieci (wszędzie uśmiechnięte buźki, „W trosce o najmłodszych”, dba o normy i standardy produkcyjne, a z drugiej strony w podtekście jest nieuczciwy przekaz podkopujący wiarę matek w same siebie. To znaczy głośno mówią: “My z troski o dobrostan dzieci oferujemy super produkty”. A w podtekście jest silny przekaz: “Matka nie jest w stanie dobrze żywić swego dziecka, bo nie wie, jak komponować posiłek pod katem zawartości witamin”. To jest wyłącznie prawo rynku.
Alicja: Mam wrażenie, że teraz standard opieki nad dzieckiem kreują koncerny i media: mleka modyfikowane, kaszki w proszku, słoiczki, wszystkochłonne pieluchy. Nie dowiadujemy się tego od mam, babć, tylko z reklam…  Rozszerzania diety dziecka uczymy się z etykiet na słoiczkach. Mamy często nie wiedzą, że kaszkę można zrobić samodzielnie.
Joanna: Faktem jest, że ludzie lubią ułatwienia – to leży w naszej naturze. Najgorzej, że pokolenie babć to wspiera mówiąc: “Za naszych czasów nie było tych cudów”. Wychowanie i dbanie o zdrowie wymaga wysiłku oraz uwagi, nie ma w tym ułatwień. Grupa rodziców to świetny zarobek, więc firmy robią co mogą, aby sprzedać swoje produkty.
Alicja: Polityka Gerbera nie jest taka, że dobrze jest podać słoiczek od czasu do czasu, jak się nie ma czasu na gotowanie. Ich marketing promuje żywienie dziecka wyłącznie słoiczkami do 2 roku życia, bo inne jedzenie jest dla dziecka niezdrowe. Czyli potencjalnie 2-latek powinien nie znać takiego owocu jak jabłko!
Joanna: Tak, ale na zdjęciach reklamowych jest użyty wizerunek dziecka gryzącego jabłko.
Alicja: Krzywa sprzedaży słoiczków spada proporcjonalnie do wieku dziecka. Dlatego Gerber wprowadził posiłki dla dzieci powyżej roku.
Joanna: No tak, bo im młodsze dziecko, tym większy o nie niepokój. Marketing i przekonywanie, że dziecko około drugiego roku życia powinno jeść słoiki, jest co najmniej dziwne.
Tyle się mówi o otyłości wśród dzieci, o tym , jak często u jej podstaw leży czynnik behawioralny. Sam Gerber zatrudnia dietetyka, który opowiada o tym procesie mówiąc, że dobrą profilaktyką jest uczenie dziecka jedzenia produktów stałych (gotowane warzywo do rączki), a jednocześnie namawiają matki do podawania dzieciom słoika! Z jednej strony mówią: “Wspieramy wszystkie kampanie na rzecz zdrowia dzieci, walczymy z otyłoscią”. A prawda jest taka, ze się do niej pośrednio przyczyniają. Bo promują żywienie dziecka słoiczkami, zamiast podawania normalnego jedzenia w kawałkach, zamiast swieżych produktów, dają przetworzony mus z kawałkami owoców!

Zadaniem rodziców jest robić co w naszej mocy, aby podawać dziecku jak najmniej zanieczyszczony oraz jak najmniej przetworzony produkt, ponieważ pojawia się coraz więcej mutacji genetycznych, problemów z alergiami, niepłodnością, które nie biorą się z kosmosu, ale są wynikiem naszego uprzemysłowionego życia.
Alicja: Jaki realny wpływ może mieć żywienie dziecka wyłącznie jedzeniem słoiczkowym?
Joanna: Myślę, że żywienie słoikowe płynnie przechodzi w żywienie fast foodami – to też łatwe i przyjemne – kupisz na mieście, nie musisz gotować, ani zmywać – luksus. Ale luksus na krótkich nogach, ponieważ wcześniej czy później odbije się to na zdrowiu.
Skutki zdrowotne są długofalowe – złe nawyki żywieniowe, kłopoty z jedzeniem, ze zgryzem, z trawieniem, choroby – cukrzyca, otyłość, podwyższony cholesterol… Z trawieniem, bo jeśli dziecko nie uczy się gryźć, szybko łyka, omija pierwszy etap trawienia w buzi (mało miesza pokarm w ustach ze śliną) i dostaje jedynie wysoce przetworzony produkt, to jego układ pokarmowy nie ma możliwości zrównoważonego rozwoju, uaktywnienia wszystkich enzymów trawiennych. Nawet jeśli w słoiczkach są kawałki jedzenia – kawałek jedzenia mocno przetworzonego w słoiku, to nie to samo, co kawałki świeżych warzyw i makaron. Tak naprawdę doniesienie naukowe na ten temat pojawią się za kilkadziesiąt lat, kiedy pokolenie słoikowe będzie dorosłe. Podkreślam, że tutaj mówimy o pewnej skrajności, czyli zagrożeniach płynących z regularnego żywienia słoikami.
Alicja: Co myślałaś widząc fabrykę, linię produkcyjną? Tyle nowoczesnych, wielkich, głośnych maszyn. Nie mogłam pozbyć się obrazu małego dziecko, które jest częścią tej strechnicyzowanej rzeczywistości. Pojawia się na świecie i my, żeby podać mu pokarm musimy posługiwać się kilometrami taśmy produkcyjnej, laboratorium, wielkim i drogim sprzętem, zamiast traktować pokarm naturalnie.
Joanna: Byłam autentycznie wstrząśnięta. Ja wiem, że każda fabryka żywności tak wygląda, ale mnie przeraża masowa produkcja żywności, trochę jak w Matrixie – mnóstwo technologii, kilometry taśmy produkcyjnej, wielokrotne przetwarzanie, długie przechowywanie, te pojemniki na żywność… – co z tego, że z atestami?
Alicja: Za kilka miesięcy twoja Zosia będzie już jadła coś więcej niż mleko mamy. Co jej podasz? Będziesz dawała od czasu do czasu słoiczek?
Joanna: Rozszerzanie diety zacznę od dobrze przegotowanych kasz (pewnie jaglana) – w postaci kleiku, potem dodam do niej warzywo (cukinia lub dynia), potem zmielone siemię lniane. Będę wyławiać warzywo z zupki dla całej rodziny lub będę odkładać Zosi z tych gotowanych dla wszystkich na parze. Nie zamierzam podawać jej słoików w ogóle. Mając drugie, starsze dziecko i tak muszę gotować oraz pilnować zdrowych posiłków.
Natomiast kiedy miałam jedno małe dziecko zdarzało się, że podawałam jej kleik ryżowy/kukurydziany, poping z amarantusa oraz słoiczek z atestami BIO, np. na dłuższych wyjazdach, gdzie miałam tylko czajnik.

Jeżeli chodzi o to, że matka nie jest w stanie zdrowo wyżywić swego dziecka, to jak my byliśmy żywieni? Słoiki są powszechnie dostępne dopiero od kilkunastu lat. Bioprzyswajalność mikroelementów ze słoików jest mniejsza niż ze świeżych pokarmów. Poza tym, jak już mówiłam, zdrowe żywienie to nie tylko określona ilość składników odżywczych w pokarmie. Każda mama jest w stanie zdrowo i naturalnie karmić swoje dziecko, bez udziału fabryk i laboratoriów.

Syrop fruktozowo-glukozowy i nie tylko


Od dawna, już chciałam o tym napisac, kolejny artukuł z panią prof. dr hab. Grażyną Cichosz,
który warto przeczytać, uświadomić się i coś możę wreszcie zmienić. Ja jak czytam takie coś to czuję sie oszukana, przez wołające i uśmiechające sie do mnie w sklepie ciasteczka owsiane, batoniki, że one dla mnie Nić dobrego nie chcą a chcą producenci  kasy kasy kasy.
Naszczęscie mamy wybór jaki?: nie kupować, język wystawić puścić focha nie dać sie zrobić w głupka .

no to co czytamy?:

Rozmowa z prof. dr hab. Grażyną Cichosz
14.06.2009
Rozmowa z prof. dr hab. Grażyną Cichosz - z Katedry Mleczarstwa i Zarządzania Jakością Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, na temat: "Mleko w profilaktyceotyłości, cukrzycy i nadciśnienia"

Pani Profesor, w poprzedniej naszej rozmowie stwierdziła Pani, że zwiększone spożycie mleka i produktów mleczarskich może być szansą na zapobieganie otyłości i cukrzycy. Ile w tym prawdy?
prof. dr hab. Grażyną Cichosz: - Prawidłowo skomponowana dieta powinna zawierać minimum 2-3 porcje produktów mleczarskich, najlepiej niesłodzonych. Wysokie spożycie biodostępnego wapnia - a nie ma lepszego źródła niż produkty mleczarskie- koreluje z szybszym metabolizmem kwasów tłuszczowych, co jest równoznaczne ze zmniejszeniem masy ciała. Hamująco na powstawanie tkanki tłuszczowej działają także inne składniki mleka m.in. białka serwatkowe oraz skoniugowany kwas linolowy (CLA).
Obecny w produktach mleczarskich wapń wpływa na sekrecję insuliny i jednocześnie reguluje oporność tkankową na insulinę. Również biologicznie aktywne peptydy powstające z białek mleka podczas trawienia w przewodzie pokarmowym, magnez a pośrednio także witamina D3, mają wpływ na wydzielanie insuliny. Biologicznie aktywne składniki mleka regulują metabolizm lipidów, i węglowodanów w organizmie człowieka, dzięki czemu zapobiegają otyłości, cukrzycy typu 2 a także nadciśnieniu.


Jaka jest skala problemu oraz przyczyny otyłości?
prof. dr hab. Grażyną Cichosz: - Epidemia otyłości dotyczy nie tylko bogatych społeczeństw zachodu. Odsetek otyłych w ubogiej Afryce jest podobny jak w Europie, na Bliskim Wschodzie podobny jak w Kanadzie. W Meksyku w roku 1989 mniej niż 10% mieszkańców miało nadwagę. Natomiast w 2006 roku aż u 71% kobiet i 66% mężczyzn stwierdzono nadwagę lub otyłość (podobnie jak w USA) ponadto, co szósty dorosły choruje na cukrzycę typu 2
Problem otyłości dotyczy również dzieci i młodzieży. W roku 2007 z 75 mln najmłodszych mieszkańców Unii Europejskiej ok. 22 mln cierpiało na nadwagę a 5 mln na otyłość. W Polsce problem jest mniej nabrzmiały: w 2007 roku nadwagę miało prawie 9%, a otyłość 4,5% dzieci w wieku 13-15 lat - co w dużym stopniu determinowane jest złą sytuacją ekonomiczną większości polskich rodzin.
Przyczyn tego, nasilającego się, problemu jest wiele. Powszechnie sądzi się, że nadmiar energii w diecie oraz niska aktywność fizyczna to główne przyczyny otyłości. Jednak rzeczywistą przyczyną jest radykalna zmiana diety: zastąpienie tradycyjnych domowych posiłków fast foodami oraz żywnością tzw. wygodną. Obecne w żywności o wysokim stopniu przetworzenia sztuczne izomery trans kwasów tłuszczowych oraz cukry proste modyfikują metabolizm człowieka i to stanowi największe zagrożenie, nie tylko otyłością.
W kilku międzynarodowych projektach badawczych udowodniono, że sztuczne izomery trans kwasów tłuszczowych powstające podczas produkcji margaryn stanowią zagrożenie otyłością, cukrzycą typu 2, nadciśnieniem, miażdżycą i nowotworami. W produkcji fast foodów i słodyczy a nawet wyrobów garmażeryjnych wykorzystywane są najtańsze uwodornione tłuszcze roślinne o wysokiej zawartości izomerów trans, które wbudowują się w strukturę błon komórkowych powodując różnorodne dysfunkcje komórek , tkanek i narządów, prowadzące do zaburzeń metabolizmu.
Porównywalne zagrożenie otyłością a także cukrzycą stanowi tzw. syrop glukozowy (de facto zawiera więcej fruktozy niż glukozy). Fruktoza w całości przetwarzana jest w organizmie człowieka na trójglicerydy, hamuje syntezę ATP (głównego nośnika energii) i sprzyja tyciu bardziej niż jakikolwiek inny składnik diety. Epidemia otyłości i cukrzycy w USA koreluje ze spożyciem cukrów, zwłaszcza syropu tzw. glukozowego i paradoksalnie spowodowana jest stosowaniem diety fit.


Czy dobrze rozumiem, dieta fit jest przyczyną otyłości?
prof. dr hab. Grażyną Cichosz: - Niestety, dieta fit to tylko mit! Fruktoza reklamowana jest jako niskokaloryczny i niskoglikemiczny słodzik. Ponieważ jest 2-krotnie słodsza, stosowana jest w mniejszych ilościach a słodzone syropem produkty są mniej kaloryczne. Ze względu na wysoką zdolność wiązania wody fruktoza stosowana jest powszechnie w przemyśle spożywczym do wyrobu: pieczywa, soków i napojów, lodów, słodyczy, mieszanin budyniowych, przetworów owocowych a także produktów przeznaczonych dla małych dzieci
Rosnące od lat 60-tych spożycie cukrów w USA koreluje ze wzrostem zachorowalności na otyłość i cukrzycę. Dzienne spożycie wysokoprzetworzonego cukru nie powinno przekraczać 10 łyżeczek od herbaty (40 g). Taka ilość cukru może znajdować się w jednej puszce napoju typu "soft drink" lub w 2 porcjach słodzonego syropem jogurtu.


Czy w Polsce również stosowany jest syrop fruktozowo-glukozowy?
prof. dr hab. Grażyną Cichosz: - Niestety tak, w dodatku powszechnie. Większość produktów spożywczych przeznaczonych dla najmłodszych - reklamowanych w mediach jako prozdrowotne - słodzona jest syropem tzw. glukozowym. Tak naprawdę, wyroby te stanowią zagrożenie otyłością i cukrzycą, a ich prozdrowotne działanie jest - co najmniej - wątpliwe. Spożycie wyrobów słodzonych syropem tzw. glukozowym należy ograniczać a najlepiej eliminować je z diety. Niewielkie ilości syropu fruktozowo-glukozowego pochodzącego z wsadów owocowych mogą być obecne w jogurtach słodzonych cukrem, informacje zawsze podawane są na etykiecie.
Produkty słodzone syropem fruktozowo-glukozowym spożywane sporadycznie nie stanowią zagrożenia dla zdrowia. Jednakże regularna ich konsumpcja prowadzi do zwiększenia apetytu, insulinooporności i cukrzycy typu 2. Jedna porcja produktu słodzonego syropem zaspokaja całodobowe zapotrzebowanie na cukry. A przecież w diecie obecne są także inne węglowodany: z pieczywa, ziemniaków, kasz, ryżu, owoców, warzyw, ale także z żywności tzw. wygodnej. Jeżeli, ponad zapotrzebowanie kaloryczne organizmu, zjadać będziemy codziennie tylko jedną porcję produktu słodzonego syropem osiągniemy w ciągu roku kilka kilogramów nadwagi przy 2- krotnie zwiększonym prawdopodobieństwie cukrzycy. Konsumpcja kilku porcji takich wyrobów (napoje, soki, serki, jogurty, lody, desery) nie jest żadnym problemem, zwłaszcza że są one bardzo smaczne. Prawdopodobieństwo otyłości i cukrzycy wzrasta wówczas kilkukrotnie.


Dlaczego?
prof. dr hab. Grażyną Cichosz: - Konsumpcja wysokoprzetworzonych cukrów prostych prowadzi do tzw. reaktywnej hipoglikemii tj. gwałtownych zmian poziomu insuliny oraz glukozy we krwi. Zapobiegać temu miała fruktoza o niskim indeksie glikemicznym. Niestety, spożywana w nadmiarze fruktoza stanowi jeszcze większe zdrowotne zagrożenie. Jest bowiem metabolizowana bardzo szybko, poza kontrolą organizmu ponieważ omija pewne szlaki metaboliczne. W całości przetwarzana jest na trójglicerydy z których następnie powstaje tkanka tłuszczowa. Poza tym, fruktoza hamuje wytwarzanie energii (ATP) w organizmie, jest głównym winowajcą w schorzeniach tzw. jelita nadwrażliwego, kumulując się w siatkówce oka powoduje zaćmę cukrzycową. Żaden inny składnik diety nie sprzyja tyciu tak bardzo jak fruktoza.
Nadmiar cukrów w diecie (zjadamy ich 10-krotnie więcej niż 100 lat temu) stanowi metaboliczną pułapkę. Przy normalnym metabolizmie, u osób zdrowych, insulina ogranicza apetyt, sygnalizuje nasycenie. U otyłych natomiast, przy nieznacznie podwyższonym poziomie glukozy, poziom insuliny wzrasta prawie 4-krotnie. Skutkiem nadmiaru insuliny jest spadek poziomu glukozy we krwi, tzw. hipoglikemia, co prowadzi do insulinooporności i dodatkowo zwiększa apetyt. Wysoki poziom insuliny we krwi intensyfikuje odkładanie glikogenu i syntezę kwasów tłuszczowych. Kolejnym zagrożeniem jest wzrost poziomu czynników zapalnych m.in.. białka C-reaktywnego. W komórkach tłuszczowych tzw. adipocytach w ilości proporcjonalnej do zawartości tłuszczu wytwarzany jest hormon leptyna, który powoduje uszkodzenia śródbłonka naczyń krwionośnych.
Anomalie metaboliczne: obniżona tolerancja glukozy, insulinooporność, nadciśnienie tętnicze i podwyższony poziom czynników zapalnych definiowane są jako tzw. zespół metaboliczny, który w krótkim czasie prowadzi do cukrzycy typu 2. Prawdopodobieństwo zespołu metabolicznego jest wprost proporcjonalne do masy ciała.


Jak zapobiegać tym zagrożeniom?
prof. dr hab. Grażyną Cichosz: - Leczenie zespołu metabolicznego jest mało skuteczne - być może w ogóle niemożliwe - z powodu konieczności jednoczesnego stosowania wielu leków działających na różne szlaki metaboliczne. Najbardziej efektywne jest stosowanie diety odchudzającej. Nawet niewielka redukcja wagi daje wymierne korzyści zdrowotne - skutkuje obniżeniem poziomu trójglicerydów, poprawą profilu lipidowego i obniżeniem ciśnienia tętniczego krwi. Połowę efektów metabolicznych - dzięki zmniejszeniu insulinooporności - osiąga się już w pierwszych tygodniach racjonalnej diety. Przy obniżeniu wagi o 5% insulinooporność maleje o 58%, co znacząco zmniejsza prawdopodobieństwo cukrzycy typu 2.
Punktem wyjścia powinna być rezygnacja z fast-foodów, które zawierają dużo sztucznych izomerów trans oraz wysokoglikemicznej skrobi przez co zwiększają apetyt. Dobrze zbilansowana dieta powinna zawierać błonnik, bowiem impuls o sytości przekazywany z żołądka do mózgu jest konsekwencją objętości treści pokarmowej a nie kaloryczności. Z jelit do mózgu przekazywane jest 3-krotnie więcej sygnałów niż z mózgu do jelit. Jednak te ostatnie przekazywane są natychmiast, podczas gdy impulsy z jelit docierają do mózgu dopiero po 20-30 minutach. Z tego powodu posiłki powinny być konsumowane powoli i dosyć regularnie (co 3-4 godziny) aby nie dopuścić do gwałtownych zmian poziomu insuliny. Z diety należy eliminować produkty wysokoglikemiczne (biała mąka, ziemniaki, bogate w cukry proste owoce).
Najskuteczniejszy sposób na odchudzanie to całkowita eliminacja cukrów z diety. Dochodzi wówczas do spowolnienia pracy trzustki a przy niskim poziomie insuliny uaktywnia się lipaza trójglicerydowa, enzym hydrolizujący tkankę tłuszczową. Przy braku gwałtownych zmian poziomu glukozy we krwi dieta bezcukrowa nie powoduje napadów głodu. W walce z otyłością konieczna jest weryfikacja poglądów odnośnie roli tłuszczów w diecie. Tłuszcze trawione są powoli, głównie w jelicie, z wytworzeniem wolnych kwasów tłuszczowych (WKT). Z WKT w wątrobie wytwarzane są ciała ketonowe, które wydzielane są do krwi a ich stężenie odczytywane jest przez ośrodkowy układ nerwowy powodując zahamowanie uczucia głodu. W odróżnieniu od cukrów tłuszcze zmniejszają apetyt. Czy jednak przemysł spożywczy ma interes w tym żebyśmy jedli mało, czy wręcz przeciwnie?


Jakie jest znaczenie produktów mleczarskich w zapobieganiu otyłości i cukrzycy?
prof. dr hab. Grażyną Cichosz: - Regularna konsumpcja 2-3 porcji produktów mleczarskich dziennie jest bardzo istotna nie tylko w profilaktyce ale także w leczeniu otyłości i cukrzycy. Liczne składniki mleka (wapń, skoniugowany kwas linolowy CLA, białka serwatkowe, witaminy) regulują metabolizm lipidów w organizmie człowieka. W badaniach epidemiologicznych realizowanych w kilku krajach dowiedziono, że niskie spożycie wapnia skutkuje wyższym wskaźnikiem masy ciała (BMI) u dzieci nie pijących mleka w porównaniu z rówieśnikami, którzy konsumowali mleko regularnie. Również u otyłych dorosłych dieta zawierająca min. 3 posiłki na bazie nabiału powoduje zahamowanie przyrostów masy ciała przy braku restrykcji kalorycznych. Natomiast jednoczesne ograniczenie wartości kalorycznej diety przyczynia się do znacznej redukcji masy ciała. Produkty mleczarskie są bardziej skuteczne niż suplementy wapnia ze względu na wysoką biodostępność biopierwiastków związanych z białkami mleka.
Do leczenia nadwagi i otyłości niezbędne jest włączenie do diety 2-3 porcji niskokalorycznych produktów mleczarskich. Prawidłowa dieta odchudzająca musi zawierać odpowiednią ilość wapnia. Istnieje kilka mechanizmów regulacji metabolizmu przez wapń. Powstawanie kompleksów z nasyconymi kwasami tłuszczowymi jest równoznaczne ze zmniejszonym wykorzystaniem wysokoenergetycznego składnika diety czyli tłuszczu. Zapobieganie kumulacji tłuszczu w organizmie możliwe jest dzięki aktywacji lipolizy, uwalnianiu z komórek tłuszczowych nadmiaru trójglicerydów a także ograniczaniu syntezy kwasów tłuszczowych
Optymalne spożycie wapnia-ze względu na regulację metabolizmu-zapobiega otyłości, zarówno u dorosłych jak też u dzieci i młodzieży.
Synergicznie z wapniem oddziaływują bioaktywne składniki serwatki. Dopływ energii z tkanki tłuszczowej do mięśniowej regulują aminokwasy obecne w białkach serwatkowych. Przyczyniają się do zwiększenia masy mięśniowej podczas odchudzania - działają anabolicznie. Kolejnym składnikiem mleka, istotnym w zapobieganiu otyłości jest CLA (skoniugowany kwas linolowy). Dzięki unikalnej strukturze CLA ogranicza aktywność enzymów odpowiedzialnych za kumulację lipidów a ponadto intensyfikuje proces spalania tłuszczu.
Dieta pokrywająca zapotrzebowanie organizmu na wapń zapewnia również inne korzyści zdrowotne m.in. zmniejsza ryzyko insulinooporności. W trwającym 10 lat programie Cardia, który dotyczył ponad 3 tysięcy młodych ludzi z nadwagą i otyłością dowiedziono, że insulinooporność u otyłych spożywających produkty mleczarskie występuje o 72% rzadziej w porównaniu z grupą otyłych o niskim spożyciu mleka i jego przetworów. U mężczyzn spożywających jedną lub więcej porcji nabiału zespół metaboliczny występował o 40% rzadziej niż u mężczyzn spożywających nabiał sporadycznie. Zespół metaboliczny to główny czynnik ryzyka cukrzycy typu 2. Wapń zmniejsza sekrecję insuliny i jednocześnie reguluje oporność tkankową na insulinę. Na wydzielanie insuliny mają wpływ również: magnez, biologicznie aktywne peptydy powstające z białek mleka, kwas linolenowy n-3, pośrednio także witamina D3, która reguluje przemiany wapnia.
Z badań epidemiologicznych wynika, że ryzyko cukrzycy typu 2 wzrasta przy niedoborach magnezu.. Niski poziom magnezu we krwi skutkuje zwiększoną sekrecją insuliny oraz insulinoopornością a także zwiększoną podatnością na stres. Magnez uaktywnia szereg enzymów istotnych w metabolizmie węglowodanów. Mleko i produkty mleczarskie są dosyć dobrym źródłem magnezu a jego wchłanialność zwiększają: witamina D3, galaktoza, sód a przede wszystkim białka.


Pani Profesor, wspomniała Pani, że biologicznie aktywne składniki mleka zapobiegają także nadciśnieniu....
prof. dr hab. Grażyną Cichosz: - Aktualnie nadciśnienie to problem prawie 9 mln Polaków. Koszty leczenia nadciśnienia a zwłaszcza powikłań tego schorzenia w skali kraju są gigantyczne. Tymczasem, badania epidemiologiczne dowodzą, że regularna konsumpcja mleka w ilości powyżej 570 ml dziennie redukuje ryzyko choroby niedokrwiennej serca, zarówno wśród mężczyzn jak i kobiet. W regulacji ciśnienia tętniczego istotne są biologicznie aktywne peptydy stymulujące przepływ krwi w naczyniach krwionośnych oraz wspomagające wchłanialność wapnia, magnezu i potasu. Niektóre składniki tłuszczu mlekowego zapobiegają powstawaniu zakrzepów wewnątrznaczyniowych. Równie istotna jest odpowiednia podaż wapnia, który powoduje uelastycznienie naczyń krwionośnych i spadek ciśnienia tętniczego krwi poprzez zwiększone wydzielanie moczanu sodu oraz blokowanie neuroprzekaźników, np. noradrenaliny wpływających na obkurczanie naczyń krwionośnych.
Zapobiegająca nadciśnieniu dieta DASH (Dietary Approaches to Stop Hypertension): zawiera niskotłuszczowe produkty mleczarskie w ilości 2-3 porcje dziennie, owoce i warzywa w ilości 4-5 porcji dziennie, produkty zbożowe z pełnego przemiału, chude mięso oraz ograniczoną do 3 g/dzień ilość sodu. Dietę testowano na otyłych mieszkańcach Ameryki, dlatego stosowano niskotłuszczowe produkty mleczarskie i chude mięso. Już po 2 tygodniach stwierdzono wyraźne efekty terapeutyczne diety: większy spadek ciśnienia u osób z nadciśnieniem (11,4mmHg - ciśnienie skurczowe i 5,5 mmHg - ciśnienie rozkurczowe) w porównaniu do osób z ciśnieniem w granicach normy. Dodatkowy efekt diety DASH to obniżony poziom homocysteiny, co jest równoznaczne z mniejszym ryzykiem miażdżycy a także redukcja masy ciała- średnio o prawie 5kg. Należy podkreślić, że efekt terapeutyczny, stosowanej przez zaledwie 2 tygodnie, diety DASH w zakresie redukcji nadciśnienia tętniczego był porównywalny ze skutkami faramakoterapii. W ogólnym bilansie korzyści wynikających ze stosowania tej diety trzeba uwzględnić także pozostałe efekty zdrowotne osiągane bez farmakoterapii.


Z wypowiedzi Pani Profesor wynika, że nie tylko tłuszcz mlekowy jest nutraceutykiem, czyli żywnością, która leczy....
prof. dr hab. Grażyną Cichosz: - Ależ oczywiście, tylko jak przekonać do tego konsumentów, a zwłaszcza dzieci i młodzież? W mojej opinii edukacją prozdrowotnych zachowań społeczeństwa powinna zająć się telewizja publiczna. Nie rozumiem dlaczego nie jest to wpisane w jej misyjną działalność? Zwłaszcza, że poprzez reklamy -bardzo często dezinformujące konsumentów- telewizja stała się głównym dietetykiem kraju. Ekonomiczne konsekwencje zaniedbań w zakresie zdrowego stylu życia ponosi całe społeczeństwo. Przecież leczenie cukrzycy, nadciśnienia, miażdżycy a zwłaszcza nowotworów pochłania gigantyczne środki, których brakuje na edukację naukę, pomoc społeczną. Jest sprawą oczywistą, że najskuteczniejszym, najtańszym i najbezpieczniejszym sposobem leczenia jest profilaktyka. Tylko, czy ktokolwiek - nie tylko w naszym kraju- ma w tym interes?
Ale, wracając do mleka. Chyba nikt nie ma wątpliwości co do tego, że mleko jest produktem naturalnym. Jego żywieniowy fenomen polega na tym, że podczas milionów lat ewolucji systemy enzymatyczne przewodu pokarmowego, a co ważniejsze także układ odpornościowy człowieka "dostosowały się" do składników mleka. Dzięki temu, wszystkie przeciwciała, hormony, enzymy, antyoksydanty -mimo, iż wytwarzane w organizmie zwierzęcia- aktywne są także w organizmie człowieka. Z tego powodu, mleko i przetwory mleczarskie powinny być traktowane jako nutraceutyki, czyli żywność, która leczy. 

My chcemy masła a nie margaryny!

Szczecin, 1970-12-17. Grudzień 1970 - bunt robotniczy w Polsce. Bezpośrednią przyczyną strajków i demonstracji była wprowadzona 12 grudnia drastyczna podwyżka cen żywności. Doszło do zamieszek ulicznych i starć z milicją. Nz. hasło na murze budynku: My chcemy masła a nie margaryny.
Mąż, ją zdradził, że co rano na kanapeczkę ładuje margarynę bo się dobrze smaruje, ze omege ma, ja mówię : Ty leniuchu!!! I proszę poszperałam, poczytałam znalazłam dla mnie nie podważalnego fachowca i proszę kochana czytaj! Wiesz, że Cię uwielbiam :)
Pani prof. Grażyna Cichosz mówi, artykuł dla mnie powalający:

http://wyborcza.pl/1,76842,7717475,My_chcemy_masla_a_nie_margaryny.html?as=1&startsz=x


My chcemy masła a nie margaryny
Krystyna Naszkowska
2010-04-04, ostatnia aktualizacja 2010-04-04 10:56

Na wyjaśnienie roli tłuszczów roślinnych i zwierzęcych w zagrożeniu miażdżycą poświęciłam cztery lata pracy, przestudiowałam ponad 600 publikacji z różnych ośrodków naukowych z całego świata. I aktualnie nie mam cienia wątpliwości, że hipercholesterolową teorię miażdżycy wymyślono w celu zdyskredytowania tłuszczów zwierzęcych i wprowadzenia do diety ludzi znacznie tańszych olejów roślinnych oraz margaryn. Rozmowa z prof. Grażyną Cichosz
- Masło jest do jedzenia, a margaryna na sprzedaż.

To margaryna nie nadaje się do jedzenia? 

- Nie ma w niej nic zdrowego.

A codziennie w reklamach słyszę, że margaryna jest zdrowa.

- Mówi się, że margaryna jest źródłem niezbędnych dla organizmu człowieka nienasyconych kwasów tłuszczowych. Owszem, ale nie mówi się, że w procesach technologicznych, jakim jest poddawana, zanim trafi na nasze stoły, te nienasycone kwasy są przekształcane w nasycone. W dodatku powstają sztuczne izomery trans, które są obce dla organizmu człowieka. Nie tylko więc nie ma z nich żadnego pożytku, lecz wręcz przeciwnie - szkodzą.
Nie ma zalet?

- Nasze zmysły smaku i zapachu nie wyczuwają procesów starzenia się margaryny i to jest jej największą "zaletą". W przeciwieństwie do masła, które dość szybko jełczeje, margarynę można znacznie dłużej przechowywać. Swoją popularność margaryna zawdzięcza niesłychanie zyskownej produkcji: tańszej 5-7-krotnie od masła, podczas gdy cena w sklepie jest tylko 2-3 razy niższa. Dla producentów jest to więc niesamowity biznes.

Czym więc jest margaryna?

- Margaryna to utwardzony olej roślinny. Podczas uwodornienia lub estryfikacji zamienia się konsystencję oleju z płynnej na stałą. Nienasycone kwasy zawarte w olejach, które teoretycznie mają służyć naszemu zdrowiu, w procesie utwardzania przekształcają się w coś, co nam szkodzi.

Izomery trans, o których pani wspomniała.

- Tak, kwasy nienasycone o izomerii trans. W sytuacji kiedy mamy niedobór w organizmie kwasów omega-3, izomery trans wbudowują się w błony naszych komórek. A błona komórkowa jest jak balonik. Żeby ten balonik mógł dobrze pracować, czyli przyjmować do wnętrza potrzebne substancje i wydzielać na zewnątrz zbędne, musi być jakby podziurawiony. Jeżeli w te miejsca wbudowane są kwasy omega-6 i omega-3, komórka może normalnie funkcjonować. Przy ich braku wbudowują się tu izomery trans i usztywniają tę błonę komórkową. Zaczynają się dysfunkcje - najpierw na poziomie komórki, potem tkanki, organu i w końcu w całym organizmie.

Te procesy są szczegółowo zbadane, głównie przez Skandynawów. Od 30 lat wiadomo, że im większe spożycie margaryn zawierających sztuczne izomery trans, tym większe zagrożenie otyłością, cukrzycą typu 2, miażdżycą, udarami mózgu i nowotworami. Jeszcze dziesięć lat temu naukowcy twierdzili, że izomery trans nie powodują raka, teraz już wiadomo, że jest przeciwnie.

Duńczycy już w 1994 roku - jako pierwszy kraj na świecie - wprowadzili ograniczenia w spożyciu izomerów trans do 2 proc. w dziennej dawce energii. I te przepisy są przestrzegane. Z materiałów prezentowanych na Europejskim Kongresie Otyłości w Budapeszcie w 2007 roku wynika, że w fast foodach z sieci KFC sprzedawanych w Danii zawartość izomerów trans nie przekracza 2 proc. Tymczasem w próbkach żywności tej samej sieci sprzedawanych w Polsce, na Węgrzech, w Bułgarii, Czechach, Ukrainie i Białorusi było od 29 do 34 proc. izomerów trans.

Czy to znaczy, że oleje roślinne są zdrowe, a stają się niezdrowe po przekształceniu w margarynę?

- Po pierwsze, wszystkie stają się niezdrowe, kiedy spożywamy je w nadmiarze. Całodobowe zapotrzebowanie człowieka na nienasycone kwasy z tłuszczów roślinnych pokrywa zaledwie 5,5 grama oleju, czyli jedna łyżeczka od herbaty. Wszystko, co w nadmiarze, jest szkodliwe. Podobnie jak z lekarstwem - dawka zapisana przez lekarza nam pomoże, ale jej kilkakrotne przekroczenie to zagrożenie dla zdrowia.

A po drugie, oleje zawsze szkodzą po poddaniu ich jakiejkolwiek obróbce termicznej. Smażenie na olejach jest bardzo szkodliwe, to duże zagrożenie dla zdrowia.

Zaraz, nie należy smażyć na oleju!?

- Oleje, podobnie jak margaryna, traktowane są jako źródło nienasyconych kwasów tłuszczowych, ale liczba mnoga jest tu nieuprawniona. Owszem, zawierają kwas omega-6, ale zaledwie śladowe ilości kwasu omega-3. Optymalne dla zdrowia proporcje kwasów omega-6 do omega-3 wynoszą 4 do 1. Tymczasem w olejach roślinnych proporcje te są wyjątkowo niekorzystne, zawartość kwasu omega-6 w oleju słonecznikowym, kukurydzianym, z pestek winogron jest odpowiednio: 335, 140 i 173 razy większa niż zawartość kwasu omega-3.

Optymalne proporcje tych kwasów występują w oleju rzepakowym oraz lnianym i te oleje w niewielkich ilościach powinny znajdować się w naszej diecie. Pod warunkiem że będą świeże i stosowane wyłącznie na zimno, bez jakiejkolwiek obróbki termicznej.


Co się dzieje, gdy podgrzejemy olej?

- Obecne w olejach nienasycone kwasy tłuszczowe są bardzo podatne na utlenianie, zwłaszcza w wysokich temperaturach. Powstające wówczas związki są bardzo szkodliwe dla zdrowia. Organizm człowieka potrafi neutralizować ich działanie, ale nie zawsze. Długotrwałe spożywanie utlenionych tłuszczów roślinnych obecnych w żywności tzw. wygodnej...

...w batonikach?

- ...tak, w słodyczach, wyrobach garmażeryjnych czy odżywkach dla niemowląt grozi nowotworami. Istnieje wyraźna zależność zachorowalności na nowotwory od spożycia olejów roślinnych. Potwierdzona w badaniach epidemiologicznych.
Ale ponieważ oleje są źródłem kwasów omega-6 i omega-3 uważanych za budulec mózgu, to spożywane na zimno, w sałatkach, są dla nas korzystne?

- Oleje nie są źródłem biologicznie aktywnych kwasów tłuszczowych. Źródłem długołańcuchowych wielonienasyconych kwasów tłuszczowych EPA i DHA o wysokiej aktywności biologicznej są tłuszcze ryb i ssaków morskich. Właś-nie te kwasy tłuszczowe są naturalnym budulcem mózgu, stymulują pamięć, koncentrację, chęć do nauki, koordynację ruchową oraz układ odpornościowy. Ich niedobór powoduje nadpobudliwość psychoruchową dzieci, czyli ADHD, depresję, demencję starczą, a prawdopodobnie także inne choroby neurologiczne.

Kwasy tłuszczowe omega-6 i omega-3 obecne w olejach mogą być biologicznie aktywne dopiero po przekształceniu w organizmie człowieka. Jednak te przekształcenia najczęściej nie są możliwe.

Z jakich względów?

- Istnieją różne uwarunkowania. Wszechobecne w naszej diecie sztuczne izomery trans pochodzące z margaryn hamują przemiany zarówno kwasów omega-6, jak też omega-3. Niezależnie od tego nadmiar kwasów omega-6 hamuje przemiany kwasów omega-3. Dlatego tak ważne są ich wzajemne proporcje w naszej diecie.

Nadmiar kwasów omega-6 prowadzi do miażdżycy, zakrzepów, alergii, nowotworów sutka, prostaty, jelita grubego. Jeśli ta proporcja będzie większa niż cztero-, pięciokrotna, a tak jest w większości olejów, to najcenniejsze kwasy omega-3 nie będą przekształcane do biologicznie aktywnych.

Ponadto powszechne w naszej diecie niedobory magnezu, cynku, witamin, a także przyjmowanie leków na nadciśnienie albo przeciwzakrzepowych jest przyczyną tego, że enzymy odpowiedzialne za przemiany kwasów omega-6 i omega-3 są mało lub wcale nieaktywne.

Wywraca pani wszystko do góry nogami. Ciągle słyszę, że najzdrowsza dla człowieka jest dieta śródziemnomorska, a Grecy czy Włosi nie chorują na miażdżycę i nowotwory, bo jedzą dużo tłustych ryb i oleju.

- Tajemnicą diety śródziemnomorskiej są optymalne dla zdrowia proporcje kwasów tłuszczowych omega-6 do omega-3. Oliwa z oliwek zawiera tylko ok. 10 proc. kwasu omega-6, a głównym jej składnikiem (ponad 70 proc.) jest kwas oleinowy. Jest on 10-krotnie bardziej podatny na utlenianie niż tłuszcze zwierzęce, ale też 10-krotnie mniej podatny niż kwas linolowy omega-6, który jest głównym składnikiem olejów roślinnych.

Oliwa z oliwek - tak. Oleje roślinne - nie!?

- Smażenie dań z oliwą z oliwek stanowi zdecydowanie mniejsze zagrożenie zdrowotne niż obróbka termiczna na oleju słonecznikowym lub rzepakowym.

Charakterystyczne dla diety śródziemnomorskiej jest także wysokie spożycie ryb i tzw. owoców morza, które są najlepszym źródłem biologicznie aktywnych wielonienasyconych kwasów omega-3. Poza tym prawie trzykrotnie większe niż w Polsce spożycie warzyw i owoców zawierających mnóstwo różnorodnych przeciwutleniaczy gwarantuje zachowanie równowagi pro- i antyoksydacyjnej organizmu. Zastąpienie oliwy olejem słonecznikowym eliminuje wszystkie pozytywy diety śródziemnomorskiej.

Czyli butelkę z olejem muszę wybierać świadomie.

- Jak najbardziej. Oliwy z oliwek nie można utożsamiać z jakimkolwiek innym olejem roślinnym. Dowodem tego jest tzw. paradoks izraelski. Izraelczycy eksportują drogą oliwę z oliwek, natomiast w swojej diecie stosują znacznie tańszy olej słonecznikowy. Dzięki temu przy niskim poziomie cholesterolu mieszkańcy Izraela mają najwyższy wskaźnik nowotworów.

Rakotwórcze właściwości oleju słonecznikowego znane są od 1983 roku, czyli prawie od 30 lat. W badaniach na zwierzętach udowodniono, że głównym "winowajcą" rosnącej zachorowalności na nowotwory jest spożywany w nadmiarze kwas linolowy omega-6, główny składnik olejów roślinnych. Potwierdzają to wyniki licznych badań epidemiologicznych z różnych regionów świata.

Głównym argumentem przeciwników masła i smalcu, czyli tłuszczów zwierzęcych, jest zawarty w nich cholesterol. Jedzenie masła podwyższa nam cholesterol w organizmie, a to oznacza gorszą pamięć, miażdżycę itd.

- To nieprawda.

Po pierwsze, cholesterol jest niezbędny do funkcjonowania organizmu. Prawdą jest, że spożycie tłuszczów zwierzęcych może powodować wzrost cholesterolu. Jeżeli jednak w diecie obecne są biologicznie aktywne kwasy omega-3 obecne w tłuszczu rybim, to nawet przy wysokim spożyciu tłuszczów zwierzęcych nie istnieje żadne zagrożenie miażdżycą - to tzw. paradoks grenlandzki. Jest zatem sprawą oczywistą, że nie tłuszcze zwierzęce, lecz niedobory w diecie kwasów omega-3 są przyczyną - bynajmniej nie jedyną - miażdżycy.

Przeciwnicy spożywania tłuszczów zwierzęcych pomijają fakt, że przy spożyciu masła czy smalcu wzrasta poziom zarówno złego LDL, jak też dobrego HDL cholesterolu. Podczas gdy przy spożyciu sztucznych izomerów trans, czyli margaryn, wzrasta poziom złego LDL i maleje poziom dobrego HDL cholesterolu.

Spożycie margaryny aż 10-krotnie zwiększa prawdopodobieństwo miażdżycy w porównaniu ze spożyciem tej samej ilości masła lub smalcu. Dodatkowo margaryna stanowi zagrożenie otyłością, cukrzycą typu 2 i nowotworami.

To skąd ta popularność margaryny, także wśród lekarzy?

- Pieniądze, pieniądze, pieniądze.

Środowisko lekarskie jest podzielone na dwa fankluby: masła i margaryny. Z tą różnicą, że fanklub margaryny dostaje ogromne środki na propagowanie swoich idei, natomiast fanklub masła nie ma tych środków i nie ma siły przebicia.

Producentów margaryn stać na marketing. Stać ich na to, by urządzać "pranie mózgu" lekarzom. W wielu szpitalach organizowane są comiesięczne sympozja poświęcone przekonywaniu do prozdrowotnych właściwości olejów i margaryn.

Gdyby rzeczywiście oleje roślinne i margaryny wykazywały reklamowane prozdrowotne właściwości, to przy 6-, a nawet 10-krotnym wzroście ich spożycia w różnych krajach problem miażdżycy dawno już i definitywnie byłby rozwiązany. Tymczasem zachorowalność na miażdżycę nie maleje, ale za to ponad 4-krotnie w ciągu ostatnich 40 lat wzrosła zachorowalność na nowotwory. Poza tym lawinowo wzrasta zachorowalność na schorzenia neurologiczne. Wyniki badań epidemiologicznych są nie do podważenia. Wszystkie wymienione schorzenia to cena za ogromne zyski firm produkujących oleje i margaryny.

Dziwi mnie, że środowiska medyczne całkowicie ignorują te zagrożenia. Większość lekarzy jest święcie przekonana o prozdrowotnych właściwościach tłuszczów roślinnych.

Co potwierdza pani teorię?

- Badania epidemiologiczne realizowane w kilku bardzo obszernych międzynarodowych projektach badawczych: Euranic, Transfair, Nurses Health Study i inne. Poza tym mnóstwo badań na zwierzętach. I tak się dziwnie składa, że lekarze nie oponują przeciwko wynikom badań na zwierzętach, ale nie chcą uznać, że na ludziach wynik może być taki sam.

Pracuję nad tym problemem od 2003 roku. Badania różnych ośrodków naukowych, krajowych i zagranicznych, nie pozostawiają wątpliwości, że nowotwory są generowane przez wtórne produkty oksydacji olejów roślinnych oraz przez margaryny. Oczywiście to niejedyna przyczyna nowotworów, ale moim zdaniem podstawowa.
Jakie są dowody?

- Kiedy postanowiłam w 2003 roku zająć się tym problemem, to na dzień dobry zebrałam ponad 300 publikacji na ten temat. Po trzech tygodniach postanowiłam odrzucić pisma branżowe z dziedziny technologii żywienia i żywności, ponieważ uznałam, że za tymi publikacjami stoją producenci. I zajęłam się tylko publikacjami medycznymi. Wynika z nich, że zachwiane proporcje nienasyconych kwasów tłuszczowych omega-6 i omega-3 są przyczyną większości schorzeń metabolicznych, m.in. miażdżycy.

Z nowszych opracowań naukowych wynika, że zaburzenia gospodarki lipidowej w organizmie człowieka są również przyczyną schorzeń neurologicznych. W badaniach francuskich (trwały 17 lat i dotyczyły 6000 osób) oraz holenderskich (trwały 25 lat i dotyczyły 30 tysięcy pacjentów) udowodniono, że podwyższona skłonność do depresji, lęków, agresji, a także wyższy wskaźnik samobójstw ma związek z niskim poziomem cholesterolu. Ludzie w sile wieku, u których poziom cholesterolu był niski - poniżej 200 mg na litr krwi - kilkakrotnie częściej korzystali z poradni i szpitali psychiatrycznych.

Po opublikowaniu wyników tych badań Francuzi wyszukali grupę ludzi długowiecznych - od 85 do 107 lat. Okazało się, że średni poziom cholesterolu u sędziwych Francuzów wynosił 360 mg na litr krwi! I to jest logiczne, bo z wiekiem, kiedy przestajemy wytwarzać hormony płciowe, to poziom cholesterolu wzrasta. Cholesterol jest niezbędny dla każdej komórki naszego organizmu, zwłaszcza dla mózgu i układu nerwowego. Jeśli go za wszelką cenę obniżamy, to niestety ryzykujemy zdrowie psychiczne.

Uważa pani za bzdurę obniżanie cholesterolu?

- Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Jest spora grupa osób - średnio 1 osoba na 500 - z genetycznie uwarunkowanym defektem receptora LDL cholesterolu. Oczywiście te osoby bezwzględnie muszą kontrolować poziom cholesterolu, bo w sposób szczególny są narażone na miażdżycę. Podobnie jak osoby otyłe oraz chore na cukrzycę typu 2.

Natomiast znakomita większość - zwłaszcza szczupli, nienarażeni na cukrzycę - nie musi obawiać się cholesterolu. Tym bardziej że istnieją inne czynniki ryzyka, jak wysoki poziom homocysteiny, trójglicerydów, niedobory przeciwutleniaczy i nie tylko. Czynników ryzyka miażdżycy jest kilkanaście, a podwyższony cholesterol jest jednym z wielu i wcale nie najważniejszym. Od 30 lat wiadomo, że 70 proc. osób po udarach mózgu oraz co drugi pacjent po zawale miał normalny, a nawet niski poziom cholesterolu. Wiadomo także, że przyczyną miażdżycy są stany zapalne naczyń krwionośnych będące skutkiem różnorodnych zaburzeń metabolizmu.

Na wyjaśnienie roli tłuszczów roślinnych i zwierzęcych w zagrożeniu miażdżycą poświęciłam cztery lata pracy, przestudiowałam ponad 600 publikacji z różnych ośrodków naukowych z całego świata. I aktualnie nie mam cienia wątpliwości, że hipercholesterolową teorię miażdżycy wymyślono w celu zdyskredytowania tłuszczów zwierzęcych i wprowadzenia do diety ludzi znacznie tańszych olejów roślinnych oraz margaryn.


Nie boi się pani wygłaszać tak jednoznacznie ostrych teorii? W końcu nie zna się pani na medycynie.

- Nie jestem lekarzem, ale potrafię analizować szczegółowe dane, kojarzyć fakty, poza tym znam się na biochemii i to wystarczy. Stosuję dietę wysokobiałkową, co sprzyja aktywności mózgu. A czy lekarze na pewno znają się na diecie, na wartości biologicznej żywności przechowywanej tygodniami i miesiącami? Nie sądzę.

Podważa pani ich kompetencje?

- Zapewne kompetencje lekarzy co do żywności i żywienia są podobne do moich kompetencji w zakresie leczenia. Zwłaszcza że w programie studiów medycznych przewidziano zaledwie kilka, może kilkanaście godzin dydaktycznych poświęconych diecie i dietozależnym schorzeniom metabolicznym. Powstaje co prawda kierunek dietetyka na różnych uczelniach, przewidziany dla dietetyków i pielęgniarek. Obawiam się, że wykłady prowadzone będą według stereotypów. W końcu przez pół wieku producenci olejów i margaryn poprzez swoich ekspertów wyrobili u konsumentów "właściwe" zachowania. Komu będzie się chciało studiować zalecenia Duńskiej Rady Żywieniowej, a tym bardziej kilkaset anglojęzycznych publikacji?

Mam wrażenie, a bardzo chciałabym się mylić, że lekarze mają za zadanie generowanie zysków dla farmacji, a nie leczenie pacjentów.

Gdyby było inaczej, to na szeroką skalę realizowane byłyby różne programy profilaktyczne. Przecież profilaktyka to najtańszy, najbezpieczniejszy i najskuteczniejszy sposób leczenia. Tylko czy ktokolwiek w tym kraju, a także na świecie, ma w tym interes?! Ponieważ lekarze niewiele wiedzą o żywności, tak bardzo podatni są na sugestie tzw. ekspertów, którzy za pieniądze reklamują szkodliwe dla zdrowia oleje i margaryny.

Co lekarze na pani poglądy?

- Coraz częściej spotykam się nie tylko z dużym zainteresowaniem, ale też aprobatą moich poglądów. Mój wykład dla kardiologów, prezentowany w październiku 2007 roku w Tarnowie, przyjęto z aplauzem. Został opublikowany w "Przeglądzie Lekarskim". Również Uniwersytet Stanforda umieścił skrót tego wykładu na swojej stronie internetowej adresowanej do lekarzy i dietetyków. Podobne wykłady były prezentowane na tzw. Uniwersytecie Otwartym przy AGH w Krakowie, a ostatnio na sesji naukowej Polskiego Towarzystwa Technologów Żywności, również w Krakowie, oraz na kilkunastu innych spotkaniach. To chyba najlepszy dowód na to, że nie jestem jakimś oszołomem. Tym bardziej że inni profesorowie z różnych ośrodków naukowych w kraju podzielają te opinie.

Kto na przykład?

- Całkiem spore grono. Z ośrodka olsztyńskiego profesorowie: Zofia Żegarska, Daniela Rotkiewicz, Roman Cichon, Bogusław Staniewski oraz nieżyjący Witold Kozikowski. Poza tym panowie Henryk Gertig i Juliusz Przysławski z Poznania oraz Henryk Rafalski z Łodzi. Najciekawsze prace naukowe dotyczące szkodliwych dla zdrowia produktów utlenienia nienasyconych kwasów tłuszczowych w odżywkach dla niemowląt realizował prof. Andrzej Stołyhwo z SGGW w Warszawie.

W dyskusji po jednym z wykładów zarzucono mi, że przecież umieralność z powodu miażdżycy maleje. Owszem, warto jednak zapytać o cenę tego sukcesu. Ceną są gigantyczne nakłady na całodobowe dyżury kardiologiczne, na by--passy, udrażnianie tętnic, transplantacje. Dyrektor szpitala w Tarnowie przyznał, że tylko na koronarografię, a jest to najmniej inwazyjny zabieg, który nie zawsze wymaga hospitalizacji, jego szpital wydaje rocznie 10-12 mln zł. To oznacza, że w skali kraju na walkę z miażdżycą przeznacza się miliardy złotych. Czyli ani oleje, ani margaryny nie zapobiegają miażdżycy. Śmiertelność spadła, bo są lepsze możliwości diagnostyczne, bo skuteczniej walczymy z konsekwencjami miażdżycy, wydając przy okazji gigantyczne pieniądze. Pieniądze, których brakuje na edukację, na naukę, czyli na inwestycje w przyszłość.

To jak się zdrowo odżywiać?

- Zachowywać zdrowy rozsądek, a przede wszystkim nie wierzyć reklamom. Niestety, aż 85 proc. Polaków wierzy reklamom. Ja również wierzyłam w prozdrowotne właściwości olejów roślinnych i margaryn - ciasta pieczone były oczywiście na margarynie, smażyło się na oleju słonecznikowym. Nie mając czterdziestki, musiałam walczyć z nadciśnieniem. Póki nie nabawiłam się zakrzepicy, co groziło mi amputacją nogi. I póki nie zmarło sześcioro moich przyjaciół i współpracowników, którzy też wierzyli, że margaryna jest zdrowsza od masła. Ludzie w pełni sił, wysportowani, szczupli zmarli na nowotwory w ciągu kilku miesięcy od zdiagnozowania.

W tej chwili nie mam cienia wątpliwości, że główną przyczyną tego były oleje roślinne i margaryny.

Ale masło też bywa udawane.

- Niestety, trzeba uważnie studiować etykiety produktów, które kupujemy. Od niedawna również producenci jogurtów, masła, nawet serów żółtych w pogoni za obniżeniem kosztów coraz chętniej dodają oleje roślinne do swoich produktów. Mamy np. śmietanę, na której jest napisane, że zawiera 36 proc. tłuszczu. Ale trzeba jeszcze przeczytać, jakiego tłuszczu, bo się może okazać, że połowa to tłuszcz roślinny. W ofercie handlowej są tzw. sery twarde, zawierające głównie olej palmowy. Tymczasem w tłuszczu mlekowym obecnych jest kilkanaście związków o właściwościach antynowotworowych. Jednym z wielu jest witamina E. Masło zawiera mniej witaminy E niż oleje czy margaryny. Tylko że obecne w tłuszczach roślinnych formy witaminy E nie są aktywne w temperaturze ciała człowieka. Natomiast witamina E obecna w produktach zwierzęcych jest biologicznie aktywna. Czy lekarze na pewno o tym wiedzą?

Tyje się od zwierzęcych tłuszczów. To chyba prawda?

- Totalna bzdura.

Wartość energetyczna 1 g tłuszczu: masła, smalcu, oliwy z oliwek, każdego oleju czy margaryny, jest zawsze taka sama i wynosi 9 kcal.

W odróżnieniu od cukrów tłuszcze zmniejszają apetyt, bo sycą. Kiedy jemy tłusto, to jemy mało. Tłuszcze są trawione w jelicie cienkim, powstają z nich wolne kwasy tłuszczowe, potem ciała ketonowe, które przechodzą do układu krwionośnego. Ich poziom we krwi odczytywany jest przez receptory w mózgu jako jeden z sygnałów sytości.


Przyczyną otyłości i cukrzycy typu 2 jest obecność sztucznych izomerów trans oraz nadmiar cukrów w diecie, a nie tłuszcze zwierzęce. Zaletą cukrów jest to, że łagodzą stres, ale też blokują wchłanianie aminokwasów do mózgu.

To, że dzieci w szkołach kiepsko kojarzą, mają kłopoty z koncentracją, to w mojej opinii efekt objadania się chrupkami, batonami popijanymi coca-colą. Podstawą sprawności intelektualnej jest dieta bogata w białko: mleko, jogurty, sery twarogowe i dojrzewające, jajka, mięso, ryby. Krótko mówiąc, bez właściwej podaży pełnowartościowego białka oraz biologicznie aktywnych kwasów omega-3 (z ryb albo tranu) centralny układ nerwowy nie funkcjonuje prawidłowo.

Obserwuję to od dawna wśród moich studentów, zresztą technologii żywności. Gdy zaczynają realizację prac magisterskich, to pracujemy razem w laboratorium od rana do wieczora i widzę, co jedzą. Przed południem: drożdżówka. Po godzinie czy dwóch: następna drożdżówka, chrupki, baton. A po południu zupa - gorący kubek, potem drugi i trzeci. Po dwóch tygodniach stwierdzam, że niewiele rozumieją, wykonują bezmyślnie analizy, popełniają błędy, których sami nie są w stanie znaleźć. Kończy się krótkim wykładem, zakazem kupowania żywności wygodnej i zmianą diety: serki twarogowe - najczęściej ziarniste, bo niesłodzone, jogurty zagęszczane białkami mleka, sery dojrzewające, owoce. Efekt jest niemal natychmiastowy, zresztą magistranci sami dochodzą do wniosku, że zaczęli kumać. To jest moment, kiedy role się odwracają, nie ja ich, ale oni mnie mobilizują do pracy.

A co z teorią, że mleko u dorosłych ludzi wypłukuje wapń z kości? Z tego powodu lekarz zakazał picia mleka mojej 80-letniej matce. 

- Kolejna absolutna bzdura. Jest dokładnie odwrotnie.

Jest jedna, dosłownie jedna publikacja na świecie, z której wynika, że siarczanowa woda mineralna powoduje zwiększony poziom wapnia w moczu. Autorzy tej pracy wyciągają wniosek, że identycznie działają aminokwasy siarkowe obecne w białkach mleka i mięsa.

Prac zaprzeczających tej kłamliwej teorii znalazłam ponad 30, może być ich więcej.

Nie sposób uwierzyć, że lekarze nie znają tych prac, że nie wiedzą, iż najlepszym źródłem biodostępnego wapnia jest mleko i produkty mleczarskie. Regularna konsumpcja dwóch-trzech porcji nabiału dziennie zapobiega otyłości, cukrzycy typu 2, osteoporozie, nadciśnieniu tętniczemu, nowotworom - niezależnie od wieku, płci, aktywności fizycznej. Żaden suplement wapnia nie wykazuje tak wszechstronnego działania. Albowiem w mleku oprócz wapnia obecne są inne składniki o działaniu prozdrowotnym.

To dlaczego lekarze nie zalecają picia mleka?

- Lekarze odbywają cykliczne szkolenia organizowane przez tych, którzy mają gigantyczne pieniądze: przemysł farmaceutyczny, który produkuje różnorodne suplementy diety, m.in. preparaty wapnia. I lekarze te suplementy zapisują pacjentom. Tak to się kręci. Nieważne, że suplementy wapnia są mniej biodostępne niż wapń z mleka, zwłaszcza przy niedoborach witaminy D. Nieważne, że w mleku obecne są komponenty zwiększające absorpcję wapnia w kościach. Nie chodzi przecież o zdrowie, lecz wyłącznie o biznes.
Pani teorie to rewolucja dla przemysłu i dla naszego myślenia o zdrowiu.

- Dla przemysłu nie. Nie ma co liczyć na zmiany, bo w przemyśle liczy się tylko zysk. Zresztą nie tylko u nas, tak jest na całym świecie.

Ale warto zadbać o edukację społeczeństwa. Ogłupiające reklamy margaryn powinny raz na zawsze zniknąć z czasopism, a zwłaszcza z telewizji publicznej. Powinno się przeprowadzić szeroką edukację w szkołach. W większości państw europejskich w przedszkolach i szkołach przekazywana jest dzieciom wiedza na temat zdrowej żywności i właściwej diety. Skandynawowie żartują, że mleka nie trzeba reklamować, bo każdy głupi wie, że jest zdrowe.

Spożycie mleka oraz produktów mleczarskich w Polsce jest trzykrotnie mniejsze niż w Skandynawii i ponaddwukrotnie mniejsze niż w Niemczech czy Francji. I to jest moim zdaniem główną, zapewne niejedyną, przyczyną otyłości, cukrzycy typu 2, osteoporozy, epidemii nadciśnienia, schorzeń neurologicznych, a nawet nowotworów - zwłaszcza przewodu pokarmowego.

To - oprócz smacznego jajka - smacznego mleka!

Sokowirówka



Taki sprzęt powinien, każdy w domu mieć. Na śniadanko sok wyciśnięty z pomarańczy, jabłek , marchewki, mandarynek, ananasa, grejpfruta kombinacje różne dozwolone pychota. Sokowirówka składa się tylko z 4 części bardzo szybko się myje. Jak mi się czasem bardzo nie chce wstać z łóżka obiecuje sobie soczek i odrazu ten dzień się przyjemniej zaczyna. Całą rodzinką popijamy sobie taki soczek.
Pytanie: jak to możliwe ze za 4,99zł czasem taniej mam 1L soku pomarańczowego 100% pisze ? Jak z 5 pomarańczy mi szklanka soku tylko wyjdzie? No jak możliwe czy znów Nas oszukują?
Znalazłam blog : http://blogdebart.pl/2006/06/03/sok-grejpfrutowy-wtf/


Sok grejpfrutowy — WTF?!
June 3rd, 2006
Był sobie sok grejpfrutowy Hortex. Z czerwonych grejpfrutów. Pychota. Mieszałem to z wodą i wypijałem litrami. Pewnego dnia coś mi dziwnie smakował. Paczę normalnie, a tu opakowanie takie samo, tylko znikł napis “100%”. I teraz: syrop glukozowy, kwas ortofosforowy, wybielacz zębów.
Tak mną zatrzęsło, że napisałem maila do Horteksu, coś tam, że się będą w piekle smażyć. I przerzuciłem się na Tymbark z grejpfrutów zwykłych.
Pewnego dnia coś mi dziwnie zasmakował. Paczę, a tu nie ma napisu “100%”, tylko glukoza, fosforany, azbest itp. Już nie pisałem maila, bo poczułem się osaczony i zrozumiałem, że to nie nieporozumienie marketingowe, tylko oni wszyscy są przeciwko mnie.
Przerzuciłem się na Fortunę, której sok z grejpfrutów ma co prawda podejrzany szarawy kolor, ale jest — z tego co się orientuję — ostatnim stuprocentowym sokiem grejpfrutowym na rynku. Przywozi mi go miły pan z Kleklerka, który jednakowoż w każdej partii podrzuca mi co najmniej jeden nektar grejpfrutowy Fortuny, zawierający cukier, cyjanowodór i błoto. Trochę jakby mi dawali znać: “Nie zapomnieliśmy o tobie i pewnego dnia po ciebie przyjdziemy. I będziesz pił, co ci każemy”.

Katarzyna Bosacka

Katarzyna Bosacka

Zafascynowała Mnie Kasia Bosacka i nie programem " Wiem co jem" ( choć program bardzo lubię i pokazuje  jak producenci z Nas robią idiotów), ale tym, że przed Narodem i na oczach Narodu postanowiła schudnąć zmienić nawyki żywieniowe a przede wszystkim mniej jeść:). Sami poczytajcie: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/0,102560.html, więcej zobaczyć, można
na stronie : http://dziendobry.tvn.pl

czwartek, 17 maja 2012

Baton owsiany


Pomysł podłapałam z programu: Wiem co jem, nie była bym sobą gdybym nie zmodyfikowała przepis.
Po pierwsze: fajny smakołyk bo nie zawiera syropu glukozowo-fruktozowego co inne podobne zbożowe batoniki mają więc idealny dla dzieciaków.
Po drugie: gdyby nie jeden składnik to nawet bardzo zdrowa przekąska.
Po trzecie ilość składników dowolna, co kto lubi.
Więc jaki jest przepis a bardzo szybki :)




Batoniki owsiane:

  • mleko skondensowane ( puszka)
  • płatki owsiane
  • ziarna dyni
  • migdały
  • ziarna sezamu
  • żurawina
  • daktyle
  • rodzynki
Mleko przelewam do miski i dodaję według uznania: żurawinę, pokrojone daktyle, rodzynki.
Płatki owsiane, pestki dyni, sezam prażę na patelni, po czym dodaję do mleka. Połączone składniki mają tworzyć dość gęstą papkę. Patelnię wykładam pergaminem i przekładam masę. Piec w piekarniku w 130 stopniach przez ok 40-45minut.




piątek, 11 maja 2012

Czas na Zmiany

  

No i stało się. Żegnaj piękna Prago. Od lipca Wrocław. Mąż już przestawił wybrane miasto na gazecie.pl. Umowa podpisana. Decyzja o nowym mieszkaniu, już prawie podjęta. A ja nic o tym miejscu nie wiem. Nigdy wcześniej nie byłam w tym mieście do momentu 07.05.2012, wykorzystaliśmy długi weekend w Czechach i ruszyliśmy do Wrocławia. Pierwsze wrażenie hmm bardzo zielono, 400 mostów, dużo remontów, bardzo dużo się buduje. I co najfajniejsze co mnie zauroczyło to to, że można wypożyczyć sobie miejski rower godzina 2zł. Bardzo dużo ludzi nie tylko tymi pożyczonymi ale i swoimi rowerkami pomyka. Super sprawa, jest z płatnym postojem w centrum miasta, bo to sprawia, że można gdzieś zaparkować. W centrum handlowym słuszę polski język, nawet jak jedliśmy obiadek ja się spostrzegam, że rozumiem co ktoś mówi za plecami :). Dzieci mi w windzie sympatycznie zaczepiano, nawet jakiś pan tez zaczął mieć czkawkę jak Dzidziak.
Chwila grozy też była.. Niuniek do pani od nieruchomości swoim nie dla wszystkich zrozumiałym językiem pyta: masz duże zęby? Ja na męża mąż na mnie szukamy spojrzenia czy aby napewno usłyszeliśmy to samo. Pani nie zrozumiała pyta: co mówiłeś? powiedz jeszcze raz. a Niuniek: masz duże autobus:)? - to zrozumiała :) a z nas rodziców uszła niemal słyszalna ulga:) ufffff.
 I to by było na tyle, muszę poznać to miasto przekonać się nauczyć, narazie troszkę mnie przeraża i przytłacza. I o co chodzi z tymi krasnalami? :)

Kokosanki

 

A czemu nie kokosanki, fajne do kawy aromatyczne no i raczej dla kobiet :). Jak się ma chwile zwątpienia, zmęczenia i wszystko jest do d... to sam zapach ciasteczek i kawa na chwilkę oderwie nas od zmartwień. Znam kilku mężczyzn, którzy nie lubią kokosu choć choć Niuniek widzę lubi. Dmucha ostro bo gorące, jeszcze jak były w piekarniku skakał przed nim i wołał: ja chce ja chce :)
Nie mam rękawa do wyciskania takich ładniutkich kwiatuszków, więć nałożyłam je do bibułek malutkich na mufinki czy truffle. Przepis Andrzeja Polana ale oczywiście zmodyfikowałam dałam łyżkę miodu :).

 Kokosanki:

Składniki:
  • 50g masła
  • 100g cukru
  • łyżka miodu
  • 50ml mleka
  • 200g wiórków kokosowych
  • 2 białka
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej
  • szczypta soli
Przygotowanie:
Masło rozpuszczamy z połową cukru, miodem oraz mlekiem kiedy cukier się rozpuści dodajemy wiórki kokosowe i wszystko razem mieszamy aż wiórka będą lekko uprażone. Odstawiamy do przestudzenia.
Białka ubijamy z szczypta soli i pozostałym cukrem na puch, delikatnie mieszamy z mąką ziemniaczaną i przestudzoną masą kokosową. Wykładamy do bibułek i pieczemy w temp 160 stopni przez ok 20 min.

Smacznego :)